Ludzie - Ryan
Ryan - Śro 06 Kwi, 2022 21:56 Temat postu: Ryan Imię i nazwisko: Ryan Mitchell
Pseudonim: Ace (As)
Data urodzenia/Wiek: 19 stycznia 1987 r., 27 lat
Pochodzenie: Brooklyn, Nowy Jork, USA
Wygląd: Ryan zdecydowanie nie należy do karzełków. Mierzy około 185 centymetrów, co do spółki z odpowiednią wagą, którą to zawdzięcza nie tylko dobremu metabolizmowi, ale i odpowiedniej diecie oraz porządnym treningom, sprawia, że mężczyzna posturą mógłby konkurować z greckimi herosami. Co do długości jego włosów, zdecydowanie nie jest to amerykański szeregowy, ale też daleko mu do gitarzysty zespołu rockowego. Są one raczej średniej długości w okolicach 10-15 centymetrów. Mężczyzna zazwyczaj stylizuje fryzurę, zeczesując ją w tył. Chłopak do utrwalenia jej stosuje wodną, matową pomadę i toniki, mające zwiększyć objętość.
Co do samej buźki. Tak to jeden z elementów, z których chłopak, może być akurat dumny. Nie jednej damie, gdy na nią spojrzał, po chwili robiło się gorąco. Sam nie wie, czy powodem tego są jego błękitne, uwodzicielskie oczęta, czy raczej wręcz doskonałe rysy twarzy. Zapewne jedno, jak i drugie. Na jego twarzy można od czasu do czasu ujrzeć kilkudniowy zarost, który na jego szczęście idealnie wpasowuje się w jego aparycję. Sam chłopak żartuje z tego, twierdząc, że chociaż nie musi się martwić tym, iż sprzedawczynie w Walmartach nie poproszą go o dowód, czy prawo jazdy.. Elementem wyróżniającym go z tłumu, możemy nazwać dwa asy wytatuowane na prawym przedramieniu.
Przechodząc do samego ubioru, jego typowa garderoba składa się z raczej luźnego, casualowego stylu. Biały bądź czarny tees, dopasowane jeansowe spodnie o podobnej kolorystyce, sneakersy w stylu Jordanów 1, Air Maxów bądź Vansów Old Skooli, a wszystko dopełnia najczęściej czarna skórzana ramoneska YSL, jeansowa kurtka lub czarny hoodie.
Charakter: Chłopak jest typem, wyluzowanej, pełnej energii i wigoru osoby. Często rzuca sarkastycznymi, mocno ironicznymi porównaniami. Jego charakter ukształtowała ciężka przeszłość. W dzieciństwie był raczej dobrą, radosną i ufną osobą. Jak to dzieci, wszystko zmieniło się wraz ze śmiercią rodziców. Wylądował w domu dziecka, skąd szybko wyleciał i znalazł się na ulicy. By przetrwać, chłopak musiał szybko dorosnąć. Nauczył się jak korzystać ze swoich atutów, by móc wykorzystywać innych. Jest sprytny, bije od niego charyzma i urok osobisty.
Historia: Trzeba przyznać, Ryan nie miał najlepszego startu w życiu. Chłopak urodził się na Brooklynie w Nowym Jorku. Ojciec był drobnym rabusiem, pracującym dla jednego z tutejszych bosów półświatka. Matka nie była lepsza, gdy nie ćpała albo upijała się do nieprzytomności, przyjmowała „miłych panów” w sypialni. Nie obchodził ją zbytnio los chłopaka, zostawiała rano na ladzie trzy dolary i niech sobie radzi. Ojciec w domu pojawiał się rzadziej niż Mikołaj na święta, a jak już się pojawiał, to wizyty nie należały do tych najmilszych. Zaczynało się od ubliżania matce, później w ruch wchodziły krzesła albo talerze a na koniec, to i chłopakowi się dostawało...
Właśnie podczas jednej z takich wizyt, ktoś zaczął pukać w drzwi wejściowe do mieszkania. Ojciec pomyślał, że to pewnie jakiś sąsiad dobija się do drzwi, żądając spokoju. Chciał to olać, gdy jednak stukania nie ustawały, chwycił w dłoń kij bejsbolowy i udał się w stronę wyjścia. Gdy jednak otworzył zamek i pociągnął za klamkę, można było usłyszeć głośny huk, a po chwili i kij bejsbolowy upadający na ziemie a wraz z nim ciało mężczyzny. Nagle do mieszkania wparowała dwójka mężczyzn, z kominiarkami na głowie. Widząc kobietę, spojrzeli jedynie na siebie wymownym wzrokiem, rzucając się następnie na nią. Ryan nie zastanawiając się długo i korzystając z okazji, że mężczyźni byli zajęci, czym prędzej pobiegł w stronę okna i wyszedł na schody pożarowe, chowając się na wyższym piętrze. Przesiedział tam kilka godzin, aż do przyjazdu policji. Pewnie któryś z sąsiadów, zaglądając przez otwarte drzwi do mieszkania, postanowił jednak ich wezwać. Jak można się domyślać, matka Ryana podzieliła los ojca, z tym że przed tym mężczyźni się z nią lekko mówiąc „zabawili". Jako iż nie miał on, żadnej bliższej rodziny, a przynajmniej nikt taki się nie zgłosił. Sąd odesłał go do jednego z państwowych domów dziecka. Sprawa zabójstwa jego rodziców ciągnęła się latami, a na koniec i tak ją umorzono z powodu braku poszlak.
Młodemu Mitchellowi ten sierociniec od początku nie przypadł do gustu, stary, depresyjny budynek. Kadra wychowawcza, która bardziej nadawała się do obozów koncentracyjnych, niż pracy z dziećmi. Mundurki, rygorystyczne wychowanie i mnóstwo zakazów. Nie było też tajemnicą, że schronisko łączone było z tutejszym półświatkiem. Mało komu to odpowiada, poza tym, inni wychowankowie, też nie należeli do ideałów. Tutaj o dostanie w pysk, nie trzeba było się zbytnio starać. Źle na kogoś spojrzałeś? Sierp, wszedłeś do łazienki nie o swojej porze? Podbródkowy na twarz. W ośrodku rządziła grupka młodych przerośniętych nastolatków. Typowe cwaniaki z amerykańskich filmów, osobno pewnie i muchy by nie pokonali, ale w grupie czuli się potęgą.
Po pewnym czasie Ryan miał już tego dość, powiedział o kilka słów za dużo i wdał się w bójkę z jednym z nich. Wiadomo, nie mogło się to skończyć dobrze, nie dość, że reszta po chwili rzuciła się, by wesprzeć kamrata, to jeszcze po całej akcji, wszystko przedstawili w ten sposób, że wina spadła na niego.
Na nic oczywiście zdały się jego próby wytłumaczenia, to było słowo przeciwko słowu, a to oni byli tu dłużej, jak i zwyczajnie było ich więcej. Młodzieniec sprawiał już wcześniej problemy wychowawcze, dyrekcja postanowiła więc dyskretnie się go pozbyć. Wypisano jego dane z kart i wyrzucono na bruk. Jakby nigdy go tu nie było.
Na ulicy chłopak poznał, jak wygląda prawdziwe życie. Musiał się dostosować, by móc jakkolwiek przetrwać. Okradał przechodniów, zwinnymi palcami podbierał jabłka ze sklepów. W ten sposób dostrzegł go jeden pewien mężczyzna, był to jeden przechodniów, którym to tego dnia Ryan zakosił portfel. Jak się okazało , był to jeden z doświadczonych złodziei. Tommy, o ile faktycznie to było jego prawdziwe imię, dostrzegł w nim potencjach i stał się dla chłopaka prawdziwym mentorem, jak i kimś na wzór ojca, bądź opiekuna. Smarkacz w końcu mógł poczuć, jak to jest, gdy ktoś się o ciebie troszczy. Nauczył on go wszystkiego, co znał i wiedział o tym fachu, a trzeba przyznać, że znał się na rzeczy. Jak otwierać zamki, sięgnąć do portfela Rockefellerowi, zauroczyć Angelinę Jolie, wygrać w karty z Philem Iveyem albo oszukać samego Davida Copperfielda. Po osiągnięciu dorosłości, nasz duet udał się w podróż po całym świecie. Chłopak doskonalił nabyte umiejętności w praktyce. Zaglądał do kieszeni ludziom w Paryżu, wyrywał dziewczyny na Teneryfie czy też wygrywał w karty w kasynach Vegas. Chłopak żył jak król, książę życia, nie przejmował się tym, co będzie jutro. Jego beztroskość przerwało jednak pewne wydarzenie...
19 stycznia 2008 roku, nasz duet spędzał w Acapulco. Plan na ten dzień był prosty. Spotkanie z jakimiś Meksykaninem, u którego to Tommy musi załatwić jakąś sprawę, a później mogą polecieć w miasto i świętować dwudzieste pierwsze urodziny Ryana. Oczywiście zawsze, gdy coś brzmi tak banalnie, to w rzeczywistości takie nie jest. Tym kimś okazał się niejaki Julio Gomez, tutejszy baron narkotykowy i mafiozo... W skrócie? Nieprzyjemny typ człowieka. Chodziły plotki, że facet jest nietykalny dzięki układom z DEA. Nikt nie wiedział, czy to prawda, ale sama możliwość, że tak było, sprawiała, że praktycznie każdy w miarę ogarnięty człowiek, chciał z nim pracować. Mówiono, że pracując dla Julio, byłeś nietykalny. Spotkanie przypominało te przedstawiane w amerykańskich filmach akcji. Klub ze striptizem, prywatna loża, skąpo ubrane dziewczyny i mnóstwo drogiego alkoholu i kokainy na stole. Spotkanie nie przebiegło tak, jak powinno, chwilę po tym, jak Tommy wraz z rozmówcą dali chłopakowi do zrozumienia, że teraz będą rozmawiać dorośli, a on niech uda się do baru i kupi sobie jakiegoś drinka, na koszt Julio, Meksykanin chwycił za pistolet. Tommy jak to on, zawsze szukał okazji i jak największego zarobku, podrobił diamenty, które miał dostarczyć, lecz Gomez nie dał się oszukać. Mało tego, do klubu wparowały siły specjalne Meksyku, przy wsparciu Amerykańskich agentów. Najwidoczniej Julio przestał już im być potrzebny i postanowili się go pozbyć. Wywiązała się strzelanina, podczas ucieczki Thomas został postrzelony w tułów, nie wyglądało to dobrze. Udało im się dotrzeć do mieszkania znajomego lekarza, jednak nawet on nie był w stanie nic poradzić. Staruszek wyzionął ducha, przed tym jednak dając Ryanowi kazanie o tym, by chłopak nie powielał jego błędów i inne tego typu bzdety.
To wydarzenie odcisnęło mocne piętno na chłopaku, stracił on jedyną osobę, z którą był tak zżyty... Którą mógł nazwać rodziną. Prochy Sullego zgodnie z jego wolą zostały rozsypane na ranczu w Montanie, gdzie to planował mieszkać na starość, a sam Ryan ku pamięci mentora przywłaszczył sobie jego pseudonim „Ace” i wytatuował dwa asy, na swym prawym przedramieniu.
Obecnie chłopak ma 27 lat. Jego życie przez ostatnie sześć lat, niewiele różniło się od tego, czym zajmował się wcześnie. W końcu tak naprawdę tylko to potrafił, a rzucenie tego w cholerę i znalezienie słabo płatnej, ale uczciwej pracy nie wchodziło w grę. W końcu lepiej przeżyć kilka lat jak król niż całe życie jak biedak. Ryan nie marnował czasu, w końcu nie mógł wiedzieć, kiedy to wszystko się skończy. Kantował ludzi we wszystkich zakamarkach świata. Grał w piłkę na plażach Rio, spędził jakiś czas w Tajlandii, odwiedził większość krajów Afryki Północnej. W tym wszystkim kierował się jednak jedną, żelazną zasadą. Nie ufał nikomu, poza samym sobą. Z nikim nie nawiązywał dłuższej, bliższej relacji. Obecnie znajduje się w Nowym Jorku, gdzie co piątek wieczór grywa, a raczej wygrywa w turniejach blackjacka, czy pokera organizowanych przez nielegalne szulernie, by następnie przewalić to wszystko na fajki, alkohol czy kobiety. Życie jak w Madrycie...
Rodzina:
Mason Mitchell - ojciec (nie żyje)
Jennifer Lee - matka (nie żyje)
Thomas Sullivan - przybrany ojciec (nie żyje)
Stosunek do mutantów:
Mutanci, czy nie-mutanci. Dla Ryana to wszystko jedno, sam jeszcze nigdy w życiu żadnego z nich nie poznał, a przynajmniej tak mu się wydaje.
Umiejętności:
Sztuki walki - Od dłuższego czasu trenuje boks, przekonał go do tego Sully, tłumacząc mu, że zdecydowanie ułatwi mu to życie, poza tym pomaga utrzymać dobrą formę. Podczas swych podróży po świecie, poznał tajniki brazylijskiego jiu-jitsu i tajskiego boksu.
Znajomość kilku języków - Chłopak w swym życiu odwiedził wiele krajów, był na wszystkich kontynentach poza Antarktydą. To oczywiste, że podłapał i nauczył się posługiwać między innymi językiem hiszpańskim, francuskim i włoskim w stopniu komunikatywnym, ba potrafi nawet powiedzieć Dzień Dobry i Miłego Dnia po japońsku.
Wszelkiego rodzaju sztuczki karciane, krętactwa, kradzież kieszonkowa, otwieranie zamków i inne machlojki - Chłopak od małego musiał nabyć te umiejętności, by przetrwać. Przez lata je szkolił i udoskonalał. Z kartami jest w stanie zrobić wszystko, żartuje, że potrafiłby otworzyć zamek pomocą wykałaczki.
Szeroko pojęta umiejętność perswazji/manipulacji - Staruszek Sully, nauczył Ryana wszystkiego, co potrafił. Nie od dziś wiadomo, że ta sztuka potrafi zdecydowanie ułatwić życie, zwłaszcza w ich fachu. Mężczyzna nauczył się jak przekonywać innych do swoich racji, przekonywać ich do swej osoby, jak skutecznie działać na płeć przeciwną i jak sam twierdzi, to chyba najlepsze czego mógł się nauczyć.
Inne:
- Jest osobą leworęczną.
- Jest uzależniony od papierosów.
- Potrafi grać na gitarze. Jak sam twierdzi, nauczył się tego, gdyż kobiety to uwielbiają i pomogło mu to w wielu sytuacjach.
- Uwielbia koszykówkę i chociaż pochodzi z Nowego Jorku, to jego ulubioną drużyną są Los Angeles Lakers.
- Chłopak uwielbia też snowboard. Dawniej wraz z Sullym w zimę wyjeżdżali na minimum dwa tygodnie do Vancouver.
Wybrana ranga:
Villain
Na avatarze jest:
Jake Gyllenhaal
Looking strong, John!
Jane - Czw 07 Kwi, 2022 13:24
Uzupełnij profil, dopisz się do grupy (link pod logo) oraz załóż temat w Komunikacji, a jeśli chcesz to i w Kartotece.
|
|
|